10:58

Podróż kawowym szlakiem - Berlin! cz. 1

Podróż kawowym szlakiem - Berlin! cz. 1

BERLIN: wersja skrócona - ogółem 42 godziny na nogach, 10 godzin w podróży tam i z powrotem, 12 godzin samego łażenia.


BERLIN: wersja dla wytrwałych... - naprawdę sami tego chcieliście!!! Jedziemy!

Na początku maja (dokładnie dnia czwartego) wybraliśmy się z Michałem do Berlina. Ale nie tak z bani i byle jak, tylko na zaproszenie Polaków pracujących tam w jednej z najbardziej znanych palarni kawy - Five Elephant.
Termin również nie była przypadkowy, ponieważ w tym czasie w Berlinie odbywał się tak zwany Co:Lab – część projektu Barista Guild of Europe, którego celem jest integracja i edukacja ludzi siedzących w kawie najwyższej jakości na starym kontynencie. Działo się bardzo dużo, więc dziś opowiem tyle, żebyście nie umarli z nudów, a resztę dokończę razem następnym! 

Jest 4 maja, godzina 3 w nocy. Właśnie dzwoni mi budzik, wyłączam go. Miałem w tym momencie wstawać, ale przyszedłem do mieszkania koło północy i mój mózg stwierdził, że nie ma sensu spać 3 godziny, bo i tak się nie wyśpię. Pograłem zatem na konsoli, obejrzałem film, serial, zebrałem się, spakowałem i o 3.45 czekałem już na dole na Michała.

3.50. Michał ma wyłączony telefon. Dobry początek.
3.55. Jestem w drodze na dworzec, bo Michał jednak nie zdąży odebrać mnie spod bloku. Naprawdę dobry początek!
OK, jest dworzec, więc pakujemy się. Zaczyna padać. Prognoza na cały dzień – DESZCZ! Berlinie, obyś okazał się dla nas łaskawy (SPOILER ALERT: okazał się, mimo że pogoda wyglądała jak w UK, a nie w środku Niemiec)! 

Jak widać, nasz dzień zaczął się dość wcześnie, a można nawet powiedzieć, że poprzedni się nie skończył. Nie było więc naturalnej bariery oddzielającej dwa dni od siebie w postaci kilku godzin snu. Do tego pogoda była maksymalnie kiepska, warunki na drodze trudne, a my nie znaliśmy Berlina. Nie mieliśmy żadnego planu działania, a jedynym naszym punktem zaczepienia był Five Elephant i pracujący tam Filip. Będzie dobrze!

No, w końcu dotarliśmy. Po rozprostowaniu nóg i określeniu mniej więcej swojego położenia, postanowiliśmy wybrać się do jednego z miejsc, które uczestniczyło w całej imprezie. Five Elephant chcieliśmy zostawić sobie na później.

Taki był plan. A wyszło jak zwykle!

Po kwadransie poszukiwania odpowiedniego pociągu i stacji docelowej wsiedliśmy i pojechaliśmy. Po dwóch stacjach okazało się, że mieliśmy się przesiąść stację wcześniej, ale - zgadnijcie, co! - nie zrobiliśmy tego. He he. To teraz zgadnijcie, dokąd pojechaliśmy w zamian. TAK - Five Elephant! 

Wchodzimy do środka i od razu efekt wow! Nie ma ekspresu! Znaczy jest… ale nie taki klasyczny! Jest to sprzęt stworzony na zamówienie przez  jedną z dwóch firm robiących rozwiązania tego typu na świecie (której nazwy nie pamiętam, ale jak ktoś ciekaw, to postaram się dopytać). Elementy, które są dla baristy ważne były dostępne i ładnie wyeksponowane, a reszta została sprytnie ukryta pod blatem. W środku panował całkowity minimalizm, na ścianach biel i czerń, odrobina naturalnej zieleni. Na barze, poza elementami ekspresu, dwa młynki, dzbanki do kawy i waga. Na półkach oczywiście kawy z ich palarni, a do tego witryna ze słodkościami. I tyle!

Nowy lokal Five Elephant naprawdę robi wrażenie
Wita nas Filip, zaprasza do napicia się kawy - espresso przygotowuje nam Ania, która pracowała wcześniej w Wesołej w Krakowie - bardzo miła i uśmiechnięta dziewczyna. Espresso z Brazylii z obróbki mytej jest naprawdę przyjemne w smaku, intensywne, ale nie tak klasycznie czekoladowo-orzechowe jak to zazwyczaj bywa, więcej tu nut rodzynek, daktyli. Krótka rozmowa i bierzemy udział w cuppingu. Tak się PRZYPADKIEM złożyło, że akurat trafiliśmy na cupping kaw, które być może niebawem będą w ofercie palarni, wypalone póki co tylko jako sample.
Była Brazylia smakująca jak Sencha, był Salwador z obróbki honey smakujący jak kawa z Etiopii, bardzo słodki i kwiatowy! Była niezwykła Kenia (mój faworyt) i kilka innych kaw.
Jedna z nich smakowała dosyć specyficznie, posmak był nieprzyjemny, jak się dowiedzieliśmy, jest to najprawdopodobniej efekt stosowania pestycydów w trakcie uprawy. Ponadto od twórcy palarni dowiedzieliśmy się, że w wielu przypadkach ich współpraca z plantacjami i farmerami nie polega tylko na kupowaniu od nich najlepszego ziarna. W tej chwili są już dużo dalej, pracują razem z nimi nad ulepszeniem uprawy, nowymi metodami dbania o rośliny czy obróbki tak, by uzyskać jeszcze lepszy efekt. Myślą też nad stworzeniem nowych odmian – takich jak Obata z Brazylii smakująca jak zielona herbata, Sencha. Smak tak bardzo niebrazylijski, niesamowity, niepowtarzalny i póki co – nie do zdobycia.

Śniadanie w Father Carpenter
Cupping był bardzo intensywny i dużo z niego wynieśliśmy. Przyszedł jednak czas by coś zjeść! Początkowo chcieliśmy szukać czegoś na własną rękę, ale życie JAK ZAWSZE miało dla nas inny plan. PRZYPADKIEM od Ani dowiedzieliśmy się, że Czeszka, z którą przed chwilą rozmawiała, wybiera się właśnie do Father Carpenter, które jest niedaleko i ma jedzenie. Ha, nie wiedzieliśmy! Nie wiedzieliśmy również, że Father Carpenter miał mieć niedługo cupping swojej spółki-siostry Fjord, która jest palarnią. Karolina - Czeszka - pracuje dla European Coffee Trip, czyli portalu będącego bazą wiedzy, ale też przede wszystkim przewodnikiem po kawiarniach i palarniach speciality w Europie. Zamówiliśmy sobie pyszne bagiety, espresso i kawę z przelewu - w obu przypadkach była to Kenia, wypalona troszkę ciemniej (bo pod espresso). W szocie smakowała wybornie, w wersji przelewowej była troszkę zbyt mocna, zniknął smak owoców, głównie porzeczek, a zamiast tego pojawiły się rodzynki i wędzona śliwka. Pojedli, popili, ja pogadałem z baristką o kawie, zostawiłem wizytówkę i dowiedziałem się, że kolejny cupping jest w sklepie za winklem.


Sowiś spotkany
w Father Carpenter ;)
Wchodzimy więc do sklepu za winklem i co? I wita nas znajoma, uśmiechnięta twarz! No tak, jak mogłem to przeoczyć! Pracuje tu Michał Sowiński! Kolejny Polak w Berlinie na naszym kawowym szlaku! Zamieniamy z Michałem kilka słów, bo więcej się nie da - co chwilę ktoś zamawia kawę (przemiał mają konkretny!). W swoich dwóch punktach – kawiarni i sklepie zużywają tygodniowo ok. 80 kg kawy z tendencją wzrostową. Wow! To jest niesamowity wynik! Tymczasem przechodzimy do kolejnego cuppingu. Kawki z Fjord były naprawdę zacne. Serce Michała podbiły szczególne Kenia i Etiopia (a jakże, Afryka najlepsza!) mnie dodatkowo urzekła Kolumbia. Odmiana botaniczna jaka znalazła się w tej paczce była efektem przypadkowego skrzyżowania się dwóch szlachetnych odmian kawowca (między innymi Sudan Rume), co było w sumie niezamierzone (plantatorzy raczej unikają takich przypadkowych zabiegów), ale udało się uzyskać coś naprawdę ciekawego! 
Pakujemy "pamiątki" i ruszamy dalej...


TO BE CONTINUED


17:42

Nespresso i jakość specialty

Nespresso i jakość specialty
Pewnie większość z Was kojarzy markę Nespresso. Reklamy (między innymi) z Georgem Clooneyem i tekst, który stał się już chyba klasykiem „What else?”. Marka ta chyba jako pierwsza wkroczyła na rynek z propozycją kaw w kapsułkach. Pomysł świeży i jeszcze bardziej ułatwiający życie leniwcom marzącym o napiciu się ulubionego napoju. Szeroka gama kaw miała trafiać w gusta zarówno lubiących kawy mleczne, jak i tych raczących się małą (lub dużą) czarną. Jak widać - udało się i marka zyskuje coraz więcej zwolenników. I tyle samo przeciwników. 

Przeciwnicy ci to nie tylko zwolennicy kawy świeżo palonej zarzucający, że to kolejny wymysł próbujący wciskać ludziom kawę już zmieloną (ale wysokiej jakości!) w różnych wersjach wielkości i smaku (chemia jak nic!), a do tego niejako nakazujący konsumentom swego rodzaju "uzależnienie" od ekspresów jednej marki dedykowanej kapsułkom (i jeśli tak myślą, to tu akurat się mylą). I powiem Wam, że gdyby były to jedyne argumenty przeciw, to nie miałbym nic przeciwko. Ok, cena troszkę wysoka, ale spoko. To wciąż kawa, lepsza niż większość tego co mamy w sklepach. Lepsza niż kawa rozpuszczalna.

Za tyle pochlebnych zdań zapłaciło mi Nespresso, teraz do rzeczy. Problem z kapsułkami jest taki, że nie podlegają one recyklingowi, nie są kompostowalne, nie są degradowalne. Zatem - są szkodliwe dla środowiska. Wiecie co na to koncern? Nic. No dobra, może nie całkiem nic, jak twierdzą niektórzy. Zużyte kapsułki można przynieść do butiku Nespresso lub zgłosić chęć recyklingu gdy zamawiamy on-line. To już coś. Ale myślę, że nie każdy o tym wie i nie każdemu chce się to robić. Tak jak sortować śmieci, zużywać mniej wody i takie tam. Bo my ludzie mamy generalnie w dupie środowisko.

Ok, powiało grozą. Ale po co ja to wszystko piszę? Do rzeczy zatem.
Nespresso stało się pewnym fenomenem. W ślad za tym trendem poszły inne wiodące marki, wypuszczając na rynek dedykowane pod własne kapsułki ekspresy. Jeżeli tylko w ten sposób można przekonać moją mamę, siostrę i mężczyznę jej życia na picie normalnej kawy zamiast rozpuszczalnej, to przymykam oko na ten problem z recyklingiem (yes, judge me). Pomysł kapsułek podchwycili również ludzie siedzący w kawie dobrej (najwyższej!) jakości. Skoro Nespresso tak dobrze się przyjęło, to może zostać narzędziem do przemycenia kawy jeszcze lepszej jakości i uświadomienia jeszcze większej rzeszy ludzi, czyż nie?

Realizacji pomysłu podjął się Brytyjczyk Maxwell Colonna-Dashwood, będący trzykrotnym finalistą WBC (World Barista Championship). Doświadczony barista, od lat związany z branżą, pracujący z kawą najwyższej jakości, na sprzęcie najwyższej jakości. A jednak dostrzegł duże możliwości w urządzeniu skierowanym do konsumentów kawy z segmentu premium (w cenie jeszcze bardziej premium).


Co jest zajebistego w całym pomyśle? No pomijając fakt, że do kapsułek trafia świeżo palona, wyselekcjonowana kawa najwyższej jakości, z całego świata, wypalona przez doświadczonych roasterów, zmielona tak by idealnie zaparzyła się przy pomocy systemu Nespresso to kapsułki stworzone przez Maxwella są w pełni kompostowalne (chociaż nie zaleca się podrzucania ich do domowego kompostu).

Ja tym pomysłem się trochę jaram. Nie zamierzam kupować Nespresso, nie zamierzam pozbywać się moich kilkunastu zaparzaczy, pozwalających zaparzyć tą samą kawę na kilkanaście sposobów tak, by za każdym razem smakowała nieco inaczej (hehe). Co to, to nie. Ale sądzę, że jest to świetna opcja by pokazać ludziom dobrą kawę oraz by podzielić się z nimi jakością, nie pozbawiając ich jednocześnie wygody. To, że ktoś lubi kawę, nie znaczy, że będzie chciał codziennie spędzać kilkanaście minut by raczyć się aromatycznym naparem. Niektórzy wolą opcję jednego przycisku. Teraz mogą mieć więc i wygodę, i dobrą kawę. 

Źródła: 

Copyright © 2016 Wróżenie z fusów , Blogger