BERLIN: wersja skrócona - ogółem 42 godziny na
nogach, 10 godzin w podróży tam i z powrotem, 12 godzin samego łażenia.
BERLIN: wersja dla wytrwałych... - naprawdę sami tego chcieliście!!! Jedziemy!
BERLIN: wersja dla wytrwałych... - naprawdę sami tego chcieliście!!! Jedziemy!
Na początku maja (dokładnie dnia czwartego) wybraliśmy się z Michałem do Berlina. Ale nie tak z bani i byle jak, tylko na zaproszenie Polaków pracujących tam w jednej z najbardziej znanych palarni kawy - Five Elephant.
Termin również nie była przypadkowy, ponieważ w tym czasie w Berlinie odbywał się tak zwany Co:Lab – część projektu Barista Guild of Europe, którego celem jest integracja i edukacja ludzi siedzących w kawie najwyższej jakości na starym kontynencie. Działo się bardzo dużo, więc dziś opowiem tyle, żebyście nie umarli z nudów, a resztę dokończę razem następnym!
Termin również nie była przypadkowy, ponieważ w tym czasie w Berlinie odbywał się tak zwany Co:Lab – część projektu Barista Guild of Europe, którego celem jest integracja i edukacja ludzi siedzących w kawie najwyższej jakości na starym kontynencie. Działo się bardzo dużo, więc dziś opowiem tyle, żebyście nie umarli z nudów, a resztę dokończę razem następnym!
Jest 4 maja,
godzina 3 w nocy. Właśnie dzwoni mi budzik, wyłączam go. Miałem w tym momencie wstawać, ale przyszedłem do mieszkania koło północy i mój mózg stwierdził, że nie
ma sensu spać 3 godziny, bo i tak się nie wyśpię. Pograłem zatem na konsoli,
obejrzałem film, serial, zebrałem się, spakowałem i o 3.45 czekałem już na dole na
Michała.
3.50. Michał ma wyłączony telefon. Dobry początek.
3.55. Jestem w drodze na dworzec, bo Michał jednak nie zdąży odebrać mnie spod bloku. Naprawdę dobry początek!
OK, jest dworzec, więc pakujemy się. Zaczyna padać. Prognoza na cały dzień – DESZCZ! Berlinie, obyś okazał się dla nas łaskawy (SPOILER ALERT: okazał się, mimo że pogoda wyglądała jak w UK, a nie w środku Niemiec)!
3.50. Michał ma wyłączony telefon. Dobry początek.
3.55. Jestem w drodze na dworzec, bo Michał jednak nie zdąży odebrać mnie spod bloku. Naprawdę dobry początek!
OK, jest dworzec, więc pakujemy się. Zaczyna padać. Prognoza na cały dzień – DESZCZ! Berlinie, obyś okazał się dla nas łaskawy (SPOILER ALERT: okazał się, mimo że pogoda wyglądała jak w UK, a nie w środku Niemiec)!
Jak widać, nasz dzień zaczął
się dość wcześnie, a można nawet powiedzieć, że poprzedni się nie skończył. Nie było więc naturalnej bariery oddzielającej dwa dni od siebie w postaci kilku godzin
snu. Do tego pogoda była maksymalnie kiepska, warunki na drodze trudne, a my nie znaliśmy Berlina. Nie mieliśmy żadnego planu działania, a jedynym naszym punktem zaczepienia był Five Elephant i pracujący tam Filip. Będzie dobrze!
No, w końcu dotarliśmy. Po rozprostowaniu nóg i określeniu mniej więcej swojego położenia, postanowiliśmy wybrać się do jednego z miejsc, które uczestniczyło w całej imprezie. Five Elephant chcieliśmy zostawić sobie na później.
Taki był plan. A wyszło jak zwykle!
No, w końcu dotarliśmy. Po rozprostowaniu nóg i określeniu mniej więcej swojego położenia, postanowiliśmy wybrać się do jednego z miejsc, które uczestniczyło w całej imprezie. Five Elephant chcieliśmy zostawić sobie na później.
Taki był plan. A wyszło jak zwykle!
Po kwadransie poszukiwania odpowiedniego pociągu i stacji docelowej wsiedliśmy
i pojechaliśmy. Po dwóch stacjach okazało się, że mieliśmy się przesiąść stację
wcześniej, ale - zgadnijcie, co! - nie zrobiliśmy tego. He he. To teraz zgadnijcie, dokąd pojechaliśmy w zamian. TAK - Five
Elephant!
Wchodzimy do środka i od
razu efekt wow! Nie ma ekspresu! Znaczy jest… ale nie taki klasyczny! Jest
to sprzęt stworzony na zamówienie przez jedną z
dwóch firm robiących rozwiązania tego typu na świecie (której nazwy nie pamiętam, ale jak ktoś ciekaw, to postaram się dopytać). Elementy, które są dla baristy ważne były dostępne i ładnie
wyeksponowane, a reszta została sprytnie ukryta pod blatem. W środku panował całkowity
minimalizm, na ścianach biel i czerń, odrobina naturalnej zieleni. Na barze, poza elementami ekspresu, dwa młynki, dzbanki do kawy i waga. Na półkach
oczywiście kawy z ich palarni, a do tego witryna ze słodkościami. I tyle!
Wita nas Filip, zaprasza do napicia się kawy - espresso przygotowuje nam
Ania, która pracowała wcześniej w Wesołej w Krakowie - bardzo miła i
uśmiechnięta dziewczyna. Espresso z Brazylii z obróbki mytej jest naprawdę
przyjemne w smaku, intensywne, ale nie tak klasycznie czekoladowo-orzechowe jak
to zazwyczaj bywa, więcej tu nut rodzynek, daktyli. Krótka rozmowa i bierzemy
udział w cuppingu. Tak się PRZYPADKIEM złożyło, że akurat trafiliśmy na cupping
kaw, które być może niebawem będą w ofercie palarni, wypalone póki co tylko
jako sample.
Była Brazylia smakująca jak Sencha, był Salwador z obróbki honey smakujący jak kawa z Etiopii, bardzo słodki i kwiatowy! Była niezwykła Kenia (mój faworyt) i kilka innych kaw.
Jedna z nich smakowała dosyć specyficznie, posmak był nieprzyjemny, jak się dowiedzieliśmy, jest to najprawdopodobniej efekt stosowania pestycydów w trakcie uprawy. Ponadto od twórcy palarni dowiedzieliśmy się, że w wielu przypadkach ich współpraca z plantacjami i farmerami nie polega tylko na kupowaniu od nich najlepszego ziarna. W tej chwili są już dużo dalej, pracują razem z nimi nad ulepszeniem uprawy, nowymi metodami dbania o rośliny czy obróbki tak, by uzyskać jeszcze lepszy efekt. Myślą też nad stworzeniem nowych odmian – takich jak Obata z Brazylii smakująca jak zielona herbata, Sencha. Smak tak bardzo niebrazylijski, niesamowity, niepowtarzalny i póki co – nie do zdobycia.
Nowy lokal Five Elephant naprawdę robi wrażenie |
Była Brazylia smakująca jak Sencha, był Salwador z obróbki honey smakujący jak kawa z Etiopii, bardzo słodki i kwiatowy! Była niezwykła Kenia (mój faworyt) i kilka innych kaw.
Jedna z nich smakowała dosyć specyficznie, posmak był nieprzyjemny, jak się dowiedzieliśmy, jest to najprawdopodobniej efekt stosowania pestycydów w trakcie uprawy. Ponadto od twórcy palarni dowiedzieliśmy się, że w wielu przypadkach ich współpraca z plantacjami i farmerami nie polega tylko na kupowaniu od nich najlepszego ziarna. W tej chwili są już dużo dalej, pracują razem z nimi nad ulepszeniem uprawy, nowymi metodami dbania o rośliny czy obróbki tak, by uzyskać jeszcze lepszy efekt. Myślą też nad stworzeniem nowych odmian – takich jak Obata z Brazylii smakująca jak zielona herbata, Sencha. Smak tak bardzo niebrazylijski, niesamowity, niepowtarzalny i póki co – nie do zdobycia.
Śniadanie w Father Carpenter |
Sowiś spotkany w Father Carpenter ;) |
Pakujemy "pamiątki" i ruszamy dalej...
TO BE CONTINUED
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz