11:40

Kawa z beczki

Jest wiele kawowych projektów, które są intrygujące. Takich, które budzą ciekawość i chęć sprawdzenia, wypróbowania, co to znowu ludzie wymyślili.
Jednym z nich jest kawa sezonowana w beczkach po alkoholach dojrzewających w nich przez kilka lat. Po raz pierwszy o takiej inicjatywie czytałem już prawie dwa lata temu, na łamach portalu PDG. Sam pomysł zrodził się w Portland, w stanie Oregon, uznawanego za stolicę hipsterstwa - tego prawdziwego, niepodrabianego, przed duże H. Cała historia nabiera zatem kolorytu, dowiadujemy się, że wszystko ma miejsce w Stanach, kraju wolności, wielkich możliwości etc., w kraju, z którego wywodzi się współczesne kino komercyjne kojarzone głównie z Hollywood, wreszcie kraju gdzie swój początek miała inicjatywa zrzeszająca ludzi działających na rzecz kawy najwyższej jakości – Specialty Coffee Association. To właśnie tu ludzie przekraczają wszelkie granice, robią to czego nie robią inni i najczęściej robią to dobrze. Bo się nie zastanawiają nad sensem, nie boją nieznanego, bo nikt im nie powiedział, że tak się nie da, że nie ma opcji, żeby coś tak zrobić.



A zatem gdzieś w Portland, w palarni kawy, panowie postanowili po raz pierwszy wrzucić surową zieloną kawę do beczek po winie. To też nie jest tak, że pomysł wziął się znikąd. Portland szczyci się długą historią produkcji wina, która sięga roku 1840. Uprawiany jest tu między innymi bardzo znany szczep Pinot Noir. Bogata historia sprawiła, że to właśnie beczki po szlachetnym trunku zostały wykorzystane w eksperymencie. Zielone ziarno dojrzewało w beczkach od 2 do 4 tygodni wyciągając wszystko co dobre, wzbogacając tym samym swój smak. Kawa po wypaleniu zyskała na szlachetności a napar z niej to podobno coś, czego nie można z niczym porównać – smak i aromat kawy wydaje się być pełniejszy, bardziej intensywny niż w przypadku klasycznie przechowywanego ziarna, dodatkowo wzbogacony przez nuty spotykane w winie.

Nie chcę tu wchodzić w genezę słowa hipster, które, notabene, wywodzi się z lat 40 XX wieku i związane było z subkulturą jazzu. Ale dobrze wiemy, że obecne hipsterstwo jest zaprzeczeniem definicji, którą znamy. Coś co jest hipsterskie jest fajne, szybko staje się popularne i zyskuje wielu naśladowców. I można się z tego śmiać, można to negować, ale jeśli już ktoś coś nowego wymyśli i okaże się, że jest to dobre... to może warto samemu spróbować?






 Tym właśnie tropem podążyły dwie marki – Browar Kingpin i Praska Kawy Palarnia. Dwa odrębne światy, dwa różne produkty i jeden cel. Ich pierwszy wspólny projekt  to kawa z Brazylii sezonowana przez 33 dni w beczkach po Bourbonie. Efekt tego projektu razem Kacprem i Karoliną tworzących bloga dedykowanego kulturze picia dobrego piwa - Piwna Zwrotnica, testował w lipcu Michał.



Jakiś czas temu Kacper i Karolina przybyli do Botaniki raz jeszcze. I tym przydługim wstępem dobrnęliśmy do części właściwej, bo… Kooperatywa Browaru i Palarni przyniosła nowy owoc – tym razem kawa znów była sezonowana w beczce po Whisky, ale była to kawa z Kenii.

Kenia Masai od początku budziła duże emocje.











Tuż po otwarciu paczki w pomieszczeniu rozniósł się wspaniały zapach, kojarzący się z pralinami - owocami w alkoholu. Po zmieleniu doszedł aromat czerwonych owoców, głównie wiśni i malin. Kawę zaparzyliśmy trzema metodami – Drip, Chemex i Syphon.



Każdy kolejny z testowanych naparów budził większe zaskoczenie. Drip – bardzo przyjemny, aromat i posmak rumu i wiśni z czekoladowym finiszem. W Chemexie pojawiły się nuty cytrusów i wanilii, dużo wiśni i porzeczki, nuty alkoholowe były tutaj najmniej wyczuwalne. Syphon był z kolei mocny, wyczuwalne intensywnie były nuty wiśni i porzeczek, ponadto najbardziej podkreślał on beczkowo-alkoholowe nuty. Mi osobiście najbardziej do gustu przypadła wersja z Chemexu. Najbardziej czysta, aromatyczna, z najciekawszym bukietem smaku. Zrobiliśmy (a raczej Michał zrobił bo mi zabrakło odwagi) jeszcze jedną rzecz – zmieszaliśmy jedną z kaw z odrobiną mleka. Efekt? Napój przypominający w smaku likier Bailey’s.





Kolejny ciekawy eksperyment za nami, kolejne ciekawe doświadczenie i po raz kolejny przekonanie, że warto próbować nowych rzeczy, warto szukać nowych połączeń i niekonwencjonalnych rozwiązań. Nigdy nie wiadomo jaki będzie efekt. A ten eksperymen na pewno na długo zapamiętają przede wszystkim nasze kubki smakowe.  

Zdjęcia: Kacper Groń

2 komentarze:

  1. Fantastyczna lektura.
    Aromat od samego czytania unosi się w powietrzu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak napisane, że aż się zachciało w to pochmurne niedzielne przedpołudnie...

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Wróżenie z fusów , Blogger